Wiadomości lokalne / Kultura
| Poniedziałek, 1 marca 2004 r. godz. 19:19 /Marek Ziemba/ | Zapachniały czarne perfumy, a tuzin kart rozsypał się... w Teatrze "Okna"
Wczoraj na deskach Miejskiego Domu Kultury w Stalowej Woli o godz. 16 można było oglądać najnowsze przedstawienie Teatru "Okna" Marka Wojnarowskiego pt. "Czarne perfumy, tuzin kart". Było ono podsumowaniem działalności Teatru w latach 2000-2004. Przedstawienie wykreowano w formie widowiska filmowo-muzyczno-teatralnego. Prapremiera miała miejsce w sali kinowej. Chętnych na sztukę było bardzo wielu.
Reżyser, jak zwykle zresztą, zaskoczył jak myślę publiczność swoimi pomysłami. Ciekawie wypadła (choć była nieco przydługa i monotonna) pierwsza scena przedstawienia - przemówiła Kurtyna (Norbert Burkowski), która "niejedno widziała, i niejedno słyszała". Wyszła z przedstawienia obrażona na publiczność, mocno trzaskając drzwiami.
Dalej, oczywiście była akcja, ale trudno ją osadzić w jakieś "tradycyjne" ramy, wyobrażenia o sztuce. Zwolennicy i częstobywalcy sztuk Marka Wojnarowskiego wiedzą znakomicie, iż to znany i często powtarzany trend w przedstawieniach. Niby całość spięta jest klamrą pod postacią tytułu sztuki, ale tak naprawdę jest tam coś o wiele więcej. I tak było i tym razem, choć osobiście nie mogłem oprzeć się wrażeniu, iż próbowano wysmażyć coś wielkiego, coś "niby-benefis", ale ostatecznie marzenia utonęły w nadmiarze i w dysproporcji środków wyrazu - muzyki, filmu i teatru. Przypominam tu sobie świetny spektakl (o podobnej formie) - "Ton Kunst", gdzie odszukano "złoty środek" na połączenie wielu form ekspresji.
Natomiast wczorajszy spektakl pozornie był Teatrem "Okna". Pozornie, ponieważ jak nigdy pojawiło się we wczorajszym przedstawieniu mnóstwo songów, które w większości wykonała Ewelina Piłka. Nie było to pomyłką, nie powiem, podobały mi się, ale...
Może to i dobrze, że Teatr poszedł w tym kierunku, ale mnie osobiście zabrakło "tego czegoś", co na wcześniejszych spektaklach mogłem oglądać. Miałem nadzieję, iż zobaczę najlepsze sceny ze wcześniejszych spektakli. Te owszem, były, ale jakoś tak dobrane, iż aktorzy pojawili się na scenie tak od niechcenia, z dużą dozą nieśmiałości. Czyżby gwiazdą tego wieczoru była rodzima piosenkarka Ewelina a nie Teatr "Okna", a aktorzy stanowili tu tło? Zresztą, sama liczba "wejść" piosenkarki, a aktorów w konkretnych scenach była mocno dysproporcjonalna. Miałem wrażenie, iż jestem na recitalu, a nie w Teatrze.
Być może scenarzyści chcieli pokazać wiele rzeczy. W pewnym sensie osiągnęłi swój zamysł. Dla mnie jednak momentami spektakl był przytłaczający. Sam fakt jego trwania - 2 godziny - jest już wskaźnikiem. Zaobserwowane przezemnie "wiercenie się" i "sapanie" publiczności w raczej wygodnych fotelach sali kinowej MDK, też o czymś informuje. Nie chcę powiedzieć, iż publiczność była zła. Była fantastyczna, co również docenił w swoim resume Marek Wojnarowski, dziękując jej za cierpliwość. Ale wczorajszy spektakl nie był chyba zbyt dobrym momentem na oswajanie widzów z kilkugodzinną grą aktorów. Zatęskniło mi się więc, do tych wartkich, pełnych zaskakujących scen dawnych przedstawień. Czy taki teatr jeszcze zobaczymy?
Mimo wielu tych krytycznych i subiektywnych uwag, przedstawienie można uznać za udane. Nierzadko w Stalowej Woli można brać udział w czymś, co inspiruje nie tylko ze względu na treść, ale również ze względu na to, kto tą treść tworzy.
Wielki w tym miejscu pokłon kieruję do aktorów przedstawienia, muzyków "w lewym kącie sceny" oraz do autora montażu filmowego - Waldemara Wiewórskiego. Dzięki tym wszystkim osobom oglądnęliśmy niezłe przedstawienie, choć szczerze mówiąc, liczyłem na coś więcej.
| |
Jeżeli masz jakieś ciekawe informacje, chcesz przekazać coś ważnego, coś interesującego, nie wahaj się - napisz do nas: redakcja@stalowka.net |
|
Ten artykuł nie ma jeszcze żadnych komentarzy
|